AKCJA ODBICIA WIĘŹNIÓW Z RĄK NKWD i UB W ŁOWICZU 8.03.1945

Po akcji

 

 

Relacja hm. Jerzego Miecznikowskiego „Więciądza”, II zastępcy dowódcy akcji

 

Po akcji w mieście i okolicy zawrzało. Wojsko radzieckie stacjonujące wokół, milicja, „bezpieka” oraz posiłki ściągnięte z okolicy użyte zostały do wielkiej obławy. Schwytano dziewiętnastu uwolnionych. Aresztowano wielu młodych ludzi. Wśród nich czterech uczestników grupy z Szarych Szeregów, która uwolniła więźniów.

Pozostałym udało się cudem opuścić teren i wyruszyć na tułaczkę. Jan Kopałka „Antek” z uwolnionym Zbigniewem Feretem „Cyfrą” udali się od razu na dworzec kolejowy, kierując się do Bydgoszczy.

Eugeniusz Nowakowski „Jeż” po nocy spędzonej w domu wyjeżdża przez Skierniewice, Łódź, Konin do Poznania, potem do Węgrowa. Zmienia nazwisko na Eugeniusza Sosnowskiego. Zdaje maturę jako ekstern, a następnie na Politechnikę Śląską w Gliwicach.

Mieczysław (Sławek) Grzybowski „Kora” nocuje u rodziny na Podrzecznej. Rano zaopatrzony w zmianę bielizny i kanapki rusza w świat pieszo, kierując się do Skierniewic.

Marian Szymański „Wędzidło” i Jerzy Miecznikowski „Więciądz” trzymają się razem. Po zdaniu broni automatycznej i krótkiej do magazynu Edwarda Horbaczewskiego „Pająka” z bronią długą (zdobyczną) udają się do Wojciecha Mariańskiego „Wicherskiego”. Tam ukrywają w schowku na strychu 4 KB. Jest już noc i godzina policyjna. Nie mogąc wracać do domu, gdyż mogli być rozpoznani przez strażników w czasie akcji, nocują na strychu obok schowka. Skoro świt budzi ich Mariański. Przez małe okienko obserwują patrole wojskowe legitymujące wszystkich mieszkańców sąsiednich domów. Trzeba się wycofać, by nie narazić gospodarzy. Jerzy i Marian bezszelestnie opuszczają strych i ruszają w kierunku dworca omijając patrole. Przejazd jest jednak obstawiony przez radzieckie i polskie wojsko: zapory są opuszczone. Udaje im się schronić u ciotki Stefana Wysockiego „Ignaca” – mieszkającej przy przejeździe. Tam w piwnicy na węglu, po ciemku czekają na dalszy przebieg wydarzeń. Odwiedza ich Stefan Wysocki „Ignac” i na krótko przed swym aresztowaniem Kazimierz Chmielewski „Gryf”. Wymieniają uwagi – uciekać, jak najdalej uciekać. Słyszą przejeżdżające co jakiś czas pociągi. Nad nimi, u ciotki „Ignaca”, pani Mazurkowej kwaterują żołnierze radzieccy. Może to i bezpieczniej…

Po południu zdjęto posterunki i otwarto przejazd. Pani Mazurkowa daje znać. Ruszamy byle dalej przed siebie, koło dworca ulicą Bolimowską. Dwukrotnie jeszcze omijamy patrole legitymujące przechodniów. Potem Arkadia i przez pola na stację kolejową Bełchów. Legitymowani, ze strachem pokazujemy kennkarty. Ale udało się! Szukają pewnie tych, co nie mają dokumentów (uwolnionych z więzienia). Szybko się ściemnia. Postanawiamy, choć z oporami, zanocować u gospodarza we wsi Mokra Prawa. Gospodarz odsyła do sołtysa, który daje nocleg, zatrzymując dokumenty. Czy można spać spokojnie w takiej sytuacji? Rano odbieramy dokumenty i dalej do Skierniewic. Dworzec obstawiony, legitymują. Dochodzimy od strony parowozowni. Stoi jakiś pociąg towarowy, ma odkryte węglarki. Ładujemy się do pierwszej lepsze. Pociąg jeszcze nie ruszył,  a do tej samej węglarki ładuję się „Kora”. Jest więc nas już trzech. Byle ruszył już ten pociąg – wszystko jedno dokąd – byle dalej. Wreszcie jedziemy. Koluszki, Łódź-Chojny. Zimno!

Dosiadają się ludzie. Opowiadają o desancie hitlerowców, którzy rozbili więzienie w Łowiczu. Wtulamy głowy w postawione kołnierze, odwracamy się do ścian węglarki. Jedziemy – Ostrów Wielkopolski. Głód i zimno! Trochę poratował nas zapasami „Kora”, ale na krótko. Byle dalej! Zmieniają się ludzie, większość wraca w swoje strony.

Wreszcie Poznań. Pociąg dalej nie jedzie. W mieście walki o cytadelę, gdzie bronią się hitlerowcy.

Postanowiliśmy kierować się do Bydgoszczy. Tam mieszkał przed wojną „Gryf”, tam wyjechał już wcześniej jego ojciec i siostra „Zoja” (Zofia Chmielewska), pamiętamy ten adres. Tam się czegoś dowiemy. Jeżdżą jakieś pociągi, ale potrzebna przepustka od władz radzieckich. Na to się nie decydujemy. Idziemy pieszo do najbliższej stacji. Stamtąd wsiadamy do Bydgoszczy.

Dnia 11 lub 12 marca przyjeżdżamy do Bydgoszczy. Udajemy się pod znany nam adres „Gryfa”. Jest tam ojciec „Gryfa”, „Zoja” i „Cyfra”. Ścina nas z nóg wiadomość, że „Gryf”, „Jurek”, „Kmicic” i „Grom” aresztowani w Łowiczu. Aresztowana jest matka „Gryfa”, nasze rodziny i wielu młodych ludzi.

I my jesteśmy zagrożeni, „bezpieka” może tu być wkrótce.

Na szczęście jest „Marynarz” (Kazimierz Zdrojewski). Mieszka na tej samej ulicy – naprzeciwko. Po zgodzie jego matki, przenosimy się do niego. CO DALEJ?

Na drugi lub trzeci dzień zjawia się „Kogut II” (Tadeusz Miecznikowski), jest już nas więc pięciu . Są też w Bydgoszczy znajomi z Łowicza – siostra „Lisa” z mężem, który pracuje w dyrekcji PKP. Wiedzą, co zdarzyło się w Łowiczu. Chcą nam pomóc. W dyrekcji PKP przyjmują ochotników do Straży Ochrony Kolei. Nadchodzi Wielkanoc. Mamy jedno gotowane jajko. Idziemy do pobliskiego lasu, dzielimy się jajkiem i składamy sobie życzenia. Co robić dale? Postanawiamy zgłosić się do SOK-u.

Szykują transport do Gdańska, gdzie jeszcze trwają walki. Na razie mieszkamy na dworcu przy wartowni. Staramy się , by służba nasza nie obejmowała peronów, na które przychodzą pociągi z Warszawy. Nie chcemy spotykać znajomych. Mamy przecież kennkarty na swoje nazwiska. Mamy służbową broń, opaski, dostajemy jakąś cienką zupkę i kawałek chleba.

Wreszcie wyjazd transportu. Duża grupa młodych ludzi ładuje się do towarowego pociągu i jedziemy do Gdańska. Nie dojeżdżamy na miejsce. Most na przedmieściu św. Wojciecha zerwany, dalej kolumna maszeruje pieszo. Gdańsk jeszcze płonie, w nocy dochodzimy do częściowo wypalonego budynku dyrekcji PKP i przed tym budynkiem śpimy na gruzach, przyciskając swoje kb. Rano lokujemy się w nie spalonych salach budynki, worki z piaskiem w oknach. Zaczyna się służba.

Chodzimy po trzech po tlących się jeszcze ulicach, wyciągamy starych Niemców z piwnic i zmuszamy do grzebania trupów. Wszędzie widzimy ślady walki wojny. Powstają pożary ocalałych jeszcze domów – podpalenia prawdopodobne. Walczymy z ogniem, zabezpieczamy różne obiekty, jakąś drukarnię, o którą spór z wojskiem radzieckim o mało nie zakończył się strzelaniną.

Po kilku dniach kierują nas na placówki. Udaje się nam całą piątką razem trafić do parowozowni na Zaspie (na linii do Nowego Portu). W budynku służbowym zajmujemy dla siebie (szaroszeregowej piątki) jedną salkę na piętrze nad wartownią. Służba spokojniejsza – wartownicza. Przecież nadal nad nami wisi groźba aresztowania. Dozbrajamy się. Nie mamy ochoty dać się łatwo aresztować. Postanawiamy bronić się, gdyby po nas przyszli.

Czas mija. Po kapitulacji Niemców na Żuławach i Mierzei Wiślanej (2 maja) robimy tam wyprawy po broń. Nasz pokój to twierdza. Stoją na stojaku 4 MP44 i kilka innych pistoletów maszynowych, skrzynka granatów, a każdy ma broń krótką.

Otrzymujemy wiadomość, która nami wstrząsnęła: „Gryf”, „Jurek” i „Kmicic” – nasi koledzy schwytani w Łowiczu zostali skazani przez Sąd Wojskowy na karę śmierci, a niepełnoletni „Grom” – na 10 lat więzienia.

Smutna to wiadomość. Czy wykonają wyrok? – to przecież najmłodsi. Czy my czujemy się bezpieczni? Jak się okazuje, nasi współtowarzysze z wartowni też mają okupacyjną historię. Jest kilku partyzantów – AKowców z Piotrkowskich Lasów. Coraz częściej po służbie ruszamy do Gdańska. Zaczynamy spotykać znajomych. Zgłaszamy się do szkoły wieczorowej w Gdańsku-Wrzeszczu, zaczynamy organizować 1 Gdańską Drużynę Harcerską im. Andrzeja Małkowskiego. Na Święto Morza w czerwcu Zlot Harcerski w ziemiankach poniemieckich w Brzeźnie. Zaczynają się nami interesować władze partyjne. Powstaje komórka PPR na Zaspie i dwóch naszych zostało „zaszczyconych” propozycją wstąpienia . Nie skorzystali. Robi się ciepło. Znów spotykamy znajomych. Otrzymujemy wreszcie blankiety nowych dowodów (czyste „kennkarty”) staraniem komendanta „Antka” i naszych rodzin. Czas „wiać”, żeby nie było za późno. Przyjaciele proponują nam wyjazd pod Starogard do Dąbrówki, małego mająteczku należącego do kuzynów p. Chmielewskich. Oczywiście korzystamy z tej propozycji. Jest nas pięciu – to trochę za dużo, może wzbudzić podejrzenia. „Kogut II” wyrusza więc na Żuławy, „Kora” w okolice Bydgoszczy, a my: „Cyfra”, „Wędzidło” i „Więciądz” do Dąbrówki. Tam też przewozimy nasz arsenał.

Myślimy o naszych rodzinach, rodzinach naszych przyjaciół.

Jak oni przeżyli wyroki śmierci swoich dzieci? Robią pewnie jakieś starania? Mają do nas żal? Czy można im się dziwić?

Nareszcie dobra wiadomość! Bierut ułaskawił naszych kolegów! Dziękujemy dobremu Bogu. Nas na pewno by nie ułaskawiono. W Dąbrówce pracujemy przy żniwach, ćwiczymy praktycznie minerkę, wysadzając topole, które zagrażają budynkom. Odżywiamy się również tam po tych chudych czasach.

Wykorzystując otrzymane druki „kennkart” zmieniamy „skóry”.

Nazywamy się obecnie:

„Cyfra” – Marek Borkowski (od 8 marca)

„Wędzidło” – Edward Grabowski

„Więciądz” – Jerzy Graszka

„Kora” – Jerzy Bielski

„Kogut II” – Andrzej Guzowski

Czas nieubłaganie płynie, skończyły się żniwa i w „nowej skórze” trzeba szukać nowego miejsca w naszych tułaczych losach.

We wrześniu od naszych przyjaciół z Łowicza nowa propozycja. W Gorzowie Wielkopolskim szefem Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego został „nasz człowiek” – chcemy to wykorzystać. Wyjeżdżam na rozmowę z tym gościem. Ten, po obejrzeniu moich nowych dokumentów, zgadza się nas chronić. Obiecuje, że jeśli otrzyma polecenie aresztowania nas, to najpierw uprzedzi, potem dopiero przyjdzie nas aresztować. Cóż możemy robić, przyjmujemy ten „parasol” – i znów całą piątką ruszamy do Gorzowa Wielkopolskiego.

Przedtem w Dąbrówce „melinujemy” swój arsenał broni. Zabieramy tylko broń krótką i granaty.

Zamieszkujemy przy ul. Przemysłowej 14 za Zawarciu, rozglądamy się za jakąś pracą, bo przecież za coś trzeba żyć i zgłaszamy się na Kursy Maturalne. „Kora” – najmłodszy do liceum w Gorzowie.

Po pewnym czasie nasz „parasol” przestaje istnieć – Szef WUBP zostaje za coś aresztowany, a my znów sami musimy myśleć o swym zagrożeniu.

BYLIŚMY MŁODZI, ALE ROZUMIELIŚMY, ŻE W NASZEJ SYTUACJI, W INNYCH WARUNKACH, NASZE DZIAŁANIA MUSZĄ BYĆ INNE NIŻ W OKRESIE OKUPACJI HITLEROWSKIEJ. MUSIMY WALCZYĆ NIE Z POLAKAMI, NAWET TYMI, KTÓRZY ŚWIADOMIE LUB NIEŚWIADOMIE ZAPRZEDALI SIĘ WROGOM, ALE O POLAKÓW, O ICH ŚWIADOMOŚĆ, O ICH DUSZE, A PRZEDE WSZYSTKIM O MŁODZIEŻ.

Dlatego nasze działania poszły w kierunku zbliżenia się, pozyskania ich serc i zaufania, i kierowanie ich patriotycznym rozwojem. Oczywiście można to było zrobić tylko przez organizujące się harcerstwo, które odradzało się w Gorzowie. Przyszło nam to po szaroszeregowej służbie łatwo. Młodzież chłonęła wiadomości o okupacyjnej walce Szarych Szeregów.

Obejmuję 4 Wodną Gorzowską Drużynę. Zostaję drużynowym. „Wędzidło” przybocznym, „Kora” i „Kogut II” – instruktorami. Wkrótce drużyna rozrasta się w szczep. „Kora” obejmuje drużynę w Szkole Podstawowej. Przybywają nowi ludzie, których wciągamy w swoje działania.

Pomimo pozornej stabilizacji, odbudowy kraju – nierówna walka trwa nadal. Milkną strzały, pustoszeją lasy i spacyfikowane wsie. Proces 16 odbywa się w Moskwie, w kraju ciągłe aresztowania, procesy, przepełnione więzienia. Rawicz, Sztum, Wronki i wiele innych.

A tymczasem referendum „3 x tak”. Wybory, które władza musiała sfałszować, by wygrać. Zlot Młodzieży w Szczecinie, na którym harcerze przenieśli Mikołajczyka wraz z samochodem i represje z tym związane. Przeżywamy to wszystko. Ale czas upływa szybko.

W międzyczasie zmniejszyła się nasza grupa. „Cyfra” wyjechał na Śląsk i wstąpił na Politechnikę w Gliwicach, gdzie spotkał się z „Jeżem”. Tam też ściągnęli ze świata: brat „Cyfry” – Mirosław Feret „Słoń” i Stanisław Burian „Szafa”. Z Gorzowa na Zachód, do Niemiec i Holandii z wyjeżdżającymi barką Niemcami wyprawił się „Kogut II”. W grudniu 1946 r. na studia do Warszawy na Akademię Wychowania Fizycznego wyjechał „Wędzidło”.

Starania naszych rodzin i przyjaciół doprowadziły do zainteresowania się naszym losem przewodniczącego Związku Harcerstwa Polskiego, dh hm. Janusza Wierusz-Kowalskiego. Jego to starania i rozmowy z najwyższymi władzami spowodowały, że obiecano nam po ujawnieniu (któraś tam już amnestia miała nas objąć) powrót do „normalnego” życia.

Z polecenia więc Przewodniczącego ZHP, z delegowanym nam do asysty młodym prawnikiem z Komendy Chorągwi ujawniliśmy się: „Więciądz” z „Korą” w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa w Poznaniu na ul. Kochanowskiego, w dniu 1 IV 1947 r. (22 kwietnia upływał ostateczny termin ujawnienia).

Swym ujawnieniem wzbudziliśmy większe zainteresowanie. Przywołano nawet samego szefa WUBP, który nas obejrzał.

„Wędzidło” ujawnił się w Warszawie w marcu. „Jeż”, „Cyfra” w kwietniu na Śląsku. Z chwilą ujawnienia się wróciliśmy do swoich nazwisk i uważamy ten termin za koniec konspiracji. Dalsze nasze losy to już nie konspiracja, a represje – to zupełnie inna historia.