AKCJA ODBICIA WIĘŹNIÓW Z RĄK NKWD i UB W ŁOWICZU 8.03.1945

Opis akcji

 

Podstęp grupy „atak” polegał na upozorowaniu aresztowanych (volksdeutsche z pobliskich Łowiczowi wsi) oraz milicjantów, którzy tych aresztowanych doprowadzą do więzienia. Milicjanci to „Antek” i „Kora”, którzy mają broń na wierzchu oraz na rękach opaski. Aresztowani to „Grom”, „Więciądz” i „Wędzidło”, broń mają ukrytą.

U zbiegu ulic alei Henryka Sienkiewicza i Biskupa Bandurskiego „Wędzidło” z „Więciądzem” czekają na sygnał.

- Jest – obaj szepnęli z ulgą.

- Zaczynaj – „Wędzidło” zwraca się do kolegi.

„Więciądz” wdrapuje się na słup. „Wędzidło” ubezpiecza. Pod płaszczem trzyma gotowego do strzału stena popularnie zwanego „skrzypcami”. „Więciądz” uporał się z przerwaniem połączenia telefonicznego między więzieniem a miastem. Razem z „Wędzidłą” udaję się w kierunku ul. Wodociągowej. Zgodnie z planem przed skrzyżowaniem ulic Wodociągowej i Kurkowej z luźno, osobno idących pięciu osób tworzy się grupa ludzi. Im bliżej bramy więziennej, tym bardziej upodobniają się do konwoju aresztowanych. Konwojujący to: idący z boku z lewej strony „Antek” (ma na szyi zawieszony pistolet maszynowy typu „Mas”) oraz trzymający się lekko z tyłu „Kora” – Mieczysław Grzybowski (który uzbrojony jest w karabin „Mauser”). U obu na lewych rękach widać biało-czerwone opaski. Z przodu „aresztowani: „Grom” i „Wędzidło”, idący w pierwszej parze oraz podążający za nimi „Więciądz”. Konwój podchodzi pod furtkę więzienną. „Antek” dzwoni raz, drugi. Po pewnym czasie uchyla się wizjer w furtce. Funkcjonariusz coś mówi. Trudno go zrozumieć. „Antek” pokazuje pismo, które trzyma w ręku. Strażnik żąda, aby podać mu to pismo przez otwór wizjera. „Antek” próbuje to zrobić, ale pismo jest złożone tak, że nie mieści się w otworze, gniecie się, więc rezygnuje. Funkcjonariusz decyduje się na otworzenie furtki i lekkie jej uchylenie. „Antek” podaje spreparowany dokument. Wartownik bierze go i zamyka furtkę. Cała piątka zastyga w bezruchu, niepewności, przerażeniu. Jak zareagują na pismo? Czy wpuszczą? Ilu ich tam będzie?

Czas oczekiwania wydaje się im bardzo długi. Wreszcie furtka uchyla się podobnie, jak poprzednio. W wąskim prześwicie widać stojącego strażnika, trzymającego w jednej ręce podane mu wcześniej pismo. Wygląda tak, jakby je chciał zwrócić, ewentualnie żądać dodatkowych wyjaśnień.

Grupa ATAK:

 

„Wędzidło” wsuwa niepostrzeżenie swoją nogę między furtkę a metalową listwę na dole, stanowiącą niejako coś w rodzaju progu tak, ażeby furtki nie można było zamknąć i spokojnie, ale zdecydowanie wpycha się po prostu do środka. Strażnik dziwi się, że aresztowanemu tak bardzo spieszy się do więzienia. Nie przeszkadza jednak wejść pozostałej czwórce poza furtkę. Prawie jednocześnie padają rozkazy całej piątki:

- Ręce do góry! Ani słowa.

Trzy pistolety maszynowe, skierowane w pierś funkcjonariusza, wykluczają wszelki opór. „Więciądz” sprawdza, czy strażnik nie posiada krótkiej broni.

„Antek” zbliża się do przestraszonego funkcjonariusza, trzymającego podniesione w górę ręce, bierze z jego rąk klucze do furtki i mimo już dość dużej warstwy śniegu pokrywającej powierzchnię ziemi decyduje:

- Kładź się!

On tu dowodzi. Klucze przekazał „Gromowi”, sam pochyla się nad leżącym i wypytuje o rozmieszczenie posterunków wartowniczych oraz inne szczegóły.

Ale role zostały wcześniej rozdane.

„Grom” uporał się już z zamknięciem furtki; on ma właśnie sprawować przy niej „służbę”. „Wędzidło” nie oglądając się na kolegów, rusza w kierunku wartowni trzymając swe „skrzypce” gotowe do strzału. W pomieszczeniach przeznaczonych na kancelarię oraz wartownię była duża liczba ludzi. Obok funkcjonariuszy więziennych byli również cywile.

 

 

- Ręce do góry! Wszyscy pod ścianę! – rozkazuje „Wędzidło”. Był zaskoczony liczbą obecnych. Ale już obok niego stoi „Więciądz”. W rękach trzyma swego peema. Trzeba ich jakoś bardziej zgrupować – pomyślał „Wędzidło”

- Cofnąć się do ściany! Bliżej siebie! – ponawiał rozkazy.

Nadszedł „Kora”. Jest też komendant. „Kora” otrzymuje polecenie sprawdzenia, czy któryś ze służby  więziennej, jak również przebywających tam cywilów, nie ma broni krótkiej. „Kora” rewiduje „zatrzymanych”, następnie przeszukuje pomieszczenie wartowni.

„Antek” odprowadza na bok starszego przodownika służby więziennej i konfrontuje wiadomości uzyskane od wartownika przy furtce, z odpowiedziami tego ostatniego. „Wędzidło” bierze jednego z funkcjonariuszy więziennych i rozkazuje mu przywołać strażnika pełniącego służbę przy pierwszej kracie. Funkcjonariusz, acz bez entuzjazmu, spełnia polecenie, oznajmiając wartownikowi, że woła go przodownik. „Wędzidło” ukrył się przy drzwiach korytarza, przez który musiał przechodzić przywoływany.

- Ręce do góry i ani słowa! – Sten ma swoją „wymowę”. Zaskoczenie jest całkowite. „Wędzidło” zdejmuje wartownikowi karabin z pleców i doprowadza obu funkcjonariuszy do pomieszczenia, w którym przetrzymywani są pozostali zatrzymani. Podbudowany powodzeniem „Wędzidło” ponawia ten sam manewr.

W asyście „Kory” rozbraja strażnika z „bociana”. [Strażnik pełniący wartę na „bocianie” w czasie godzin wieczorowych i nocnych pełnił ją na dziedzińcu więziennym, a nie na „zwyżce”.]

Był to ostatni posterunek wartowniczy umieszczony na zewnątrz budynku więziennego. W międzyczasie bowiem „Gryf”, „Kmicic” i „Jurek” rozbroili strażnika pełniącego wartę na ul. Kurkowej przed budynkiem więziennym.

W pewnym momencie „Grom” zameldował, że ktoś dzwoni i nie podaje hasła.

- Co robić? – zapytał.

Do furtki wychodzi „Wędzidło”, ale za chwilę podąża za nim „Antek”, on sam chce sprawdzić, co tam się dzieje.

Okazało się, że dzwonili dwaj przedstawiciele łowickiej „Bezpieki”. Mieli oni polecenie doprowadzenia kilku przebywających w areszcie kobiet do pracy w komendanturze wojennej. Panów tych w momencie otwarcia furtki rozbroił „Kmicic” przy pomocy „Groma”.

„Wędzidło” wrócił do pomieszczeń przeznaczonych na kancelarię i wartownię. „Antek” pozostał na dziedzińcu przy furtce pragnąc zadać kilka pytań „panom z Bezpieki”.

I wtedy wydarzyło się coś nieprzewidzianego. Jeden z funkcjonariuszy, który prawdopodobnie przebywał w głównym budynku więziennym, zakradł się niepostrzeżenie (pierwsza krata była już otwarta) od tyłu i skoczył na plecy „Wędzidły” , starając się zwalić go z nóg.

Zawirowało w głowie „Wędzidły” od bombardujących go myśli:

- Co to jest? Czy to jakaś wsypa, zasadzka? Czy nasi koledzy na dziedzińcu więziennym przy furtce też są w tej chwili atakowani? Może rozbrojeni? Grozę potęgował fakt, że nagle rozległ się  wewnętrzny, ciągły dzwonek alarmowy. W jednej też chwili połowa mężczyzn, spośród grzecznie do tej pory stojącej pod ścianą, sterroryzowanej poprzednio grupy, ruszyła w kierunku „Więciądza” i „Wędzidły”.”Wędzidło” nie dał się obezwładnić. Zrobił szeroki rozkrok, następnie skłonił się w przód, ręce ze stenem maksymalnie opuścił w dół i dźwigając na plecach przeciwnika krzyknął: ani kroku! Polecenie poskutkowało, ale tylko na moment. Kiedy po raz drugi grupa szykowała się do ataku, „Wędzidło”, zwracając się do stojącego obok „Więciądza”:

- Bij - zdecydował. „Więciądz” wyraźnym ruchem odbezpieczył swój pistolet maszynowy. To przekonało atakujących. Następnie odwrócił swój peem kolbą do przodu i uderzył wiszącego na plecach „Wędzidły” funkcjonariusza. Sytuację opanowano.

W chwilę potem „Antek”, „Wędzidło”, „Więciądz” oraz najstarszy ze służby więziennej udali się w kierunku głównego budynku. „Wędzidło” i „Więciądz” jako „aresztowani” – mieli broń ukrytą, podobnie jak na początku akcji. Strażnik dostał od „Antka” polecenie przywołania oddziałowego i otwarcia kraty. Niestety, w decydującym momencie rozpłakał się, prosząc o litość. Wytworzyła się niekorzystna sytuacja. Wprawdzie „Gryf” pod kierunkiem „Antka” przygotował odpowiedni ładunek z plastiku, ale to miała być ostateczność… Kryzys przełamał „Antek”. Spokojny, mający baczenie na wszystko, wykorzystał moment, kiedy oddziałowy nie zorientowany, co się dzieje, zbliżył się nieco do kraty, gwałtownie skierował swój pistolet w pierś strażnika.

- Otwieraj! – rozkazał. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wszystkich zatrzymanych, nad którymi pieczę sprawował ostatnio „Gryf”, z pomocą „Kory” i „Groma” przeprowadzono do głównego budynku, umieszczając ich w jednej celi zwanej „karcerem”. Następnie otwierano kolejno każdą celę, wypuszczając wszystkich oprócz Niemców i volksdeutschów. Czuwał nad tym osobiście „Antek”. Wypuszczonych ustawiono w kolumnę dwójkową, wyprowadzono na łąki przyległe do terenów łowickiego więzienia i objaśniono – jesteście wolni, każdy sam dalej decyduje – jak sobie radzić, dokąd się udać?

Tu wydaje mi się być zasadnym, napisać choć kilka słów o osobnym działaniu grupy „ubezpieczenie”. Jak już wiemy „ubezpieczenie” od strony północnej w składzie”: „Gryf”, „Kmicic”, „Jurek” wyruszyło z mieszkania „Więciądza” jako ostatnie. Szli w miarę szybko ulicami: Bielańską, Nowy Rynek i Stanisławskiego. Na skrzyżowaniu ulic Stanisławskiego z Kurkową zwolnili, a nawet zatrzymali się, tak, aby móc zorientować się czy grupa „atak” już doszła, czy nie. Nie czekali długo, kiedy spostrzegli grupkę znanych im osób, dobijających się do furtki więziennej. Ruszyli więc wolno w ich kierunku, śledząc z zapartym tchem czy ich wpuszczą, czy nie? Wpuścili! – Teraz na nas kolej! – mruknął „Gryf”, przyspieszając kroku. Przeszli na drugą stronę ulicy, gdyż budka dla wartownika więziennego tam się znajdowała. „Gryf” wyciąga pistolet. Ręce do góry! „Kmicic” i „Jurek” stoją obok. Rozbrojenie strażnika nie stanowiło problemu. Trzeba trafu, że wartownik spożywał właśnie kolację, którą przyniosła mu żona z małą córeczką.

Grupa UBEZPIECZENIE:

 

Funkcjonariusz tłumaczy się , że on nikogo nie krzywdził, on tu nic nie jest winien. „Kmicic”, zgodnie z planem, zakłada futrzaną czapkę strażnika, jego kożuch i zaczyna wolnym krokiem spacerować wzdłuż budynku więziennego. Przedtem jeszcze wszyscy trzej doprowadzili do wewnątrz: rozbrojonego strażnika, sprawiającą sporo kłopotu jego żonę oraz córkę. „Gryf” został w środku do dyspozycji grupy „atak”, „Kmicic” bezbłędnie grał rolę strażnika więziennego, zaś „Jurek” ubezpieczał go z pewnej odległości. Rola „Jurka” nie była do pozazdroszczenia. Zimno, dużo śniegu, przykucnięty w ogrodzie za jakimś krzaczkiem i pełen niepewności, czy ma wyjść z ukrycia, by pomóc „Kmicicowi”, czy też nie.

W równie nieprzyjemnej sytuacji był „Jeż”, który ubezpieczał akcję od południa. Jego najważniejszym zadaniem było w odpowiednim momencie znaleźć się w pobliżu „bociana” i pomóc w sterroryzowaniu wartownika pełniącego tam służbę i rozbrojeniu go. Okazało się, o czym nie wiedzieliśmy, że w późno wieczorowych i nocnych godzinach nie ma na „bocianie” strażnika. Pełni on służbę na dziedzińcu więziennym. W tej sytuacji „Jeż” był mocno zdezorientowany. Był sam, nic nie słyszał, nie widział, kiedy dokładnie rozpoczęła się akcja i jak przebiega. Być może czuł się tam niepotrzebny, a na pewno samotny.

Przedstawiony wyżej opis działania grupy ubezpieczenia był wersją „Kmicica”, do której nie miał zastrzeżenia autor opracowania „Uwolnić  «Cyfrę»”. Nieco inną wersję przedstawił „Jurek”. Różnice odnosiły się przede wszystkim do tego, że „Jurek” uważał , iż kolację strażnikowi przyniosła córka, której nie zauważyli. Córka natomiast pobiegła po matkę. Wróciły obie i matka zrobiła awanturę „Kmicicowi” – „gdzie jest mój mąż, on tu przecież pełnił służbę!” Do krzyczącej żony strażnika dołączyli jacyś przechodnie. Całą tę grupę „Kmicic” z „Jurkiem” grożąc użyciem broni, przekazali do środka więzienia.

Akcję zakończono o godz. 19.41. Trwała 31 minut. W godzinę później „Cyfra” zaopatrzony w nowe dokumenty, pociągiem towarowym w towarzystwie komendanta „Łozy”, dowódcy akcji – „Antka” opuszczał Łowicz.

Tymczasem „Wędzidło” z „Więciądzem” likwidowali akcję.

- Pistolety maszynowe chowamy pod płaszcze – polecił „Wędzidło”. Następnie rozkazywał:

- Idziemy w następującym szyku: z przodu z bronią krótką „Kmicic”, za nim w pewnej odległości trójka – „Jurek”, „Kora” i „Grom” niosą karabiny, na lewych rękach mają milicyjne opaski, pochód zamyka „Gryf” i „Więciądz”. „Wędzidło” zatrzymuje się na chwilę w umówionym miejscu, odbiera od „Antka” dokumenty i po pewnym czasie dołącza do grupy. „Wędzidło” zatrzymuje grupę i po rozdaniu dokumentów rusza dalej.

 

Nieprzewidziane spotkanie

Udajemy się ul. Wodociągową w stronę Sienkiewicza. Uwolnieni więźniowie „rozpryśli się” już wcześniej w różne strony.

W połowie ulicy spotykamy niespodziewanie dwuosobowy patrol MO. Najszybciej zorientował się w sytuacji „Gryf”.

 

 

- Ręce do góry – oddać broń.

Zabieramy dwa KB, ale nie możemy ich już zabrać z sobą. Wyjmujemy zamki, a broń oddajemy wystraszonym milicjantom. W ten sposób jesteśmy bezpieczni. Nie strzelą nam w plecy. Puszczamy ich wolno, nie tłumacząc, o co chodzi. Po kilkudziesięciu krokach, zamki wyrzucamy w wysoki śnieg w ogrodach po lewej stronie ul. Wodociągowej. Spotkanie to nie robi większego wrażenia.

Jesteśmy w euforii po przebytych wydarzeniach tego wieczoru. To drobny epizod w rozpalonych głowach, po przeżytych emocjach.

„Kmicic” prowadzi do „Pająka”. Trzeba się spieszyć, bo zbliża się godzina policyjna. Na ulicach pustka. Tylko gdzieniegdzie przemyka jakiś spóźniony przechodzień. Ale czołówka zbliża się już do domu „Pająka”. Wszystko przebiega, jak zaplanowano. „Pająk” oczekuje przed budynkiem. Prowadzi do sprytnie urządzonego magazynu. Przekazujemy broń. I nagle konsternacja. „Kmicic” przybiega do „Wędzidły” z meldunkiem, że magazyn u „Pająka” nie mieści tak długiej broni, jaką są kabiaki.

BROŃ, DOKUMENTY, UWOLNIONY:

 

- Co radzisz? – zwraca się „Wędzidło” do „Wieciądza”.

- Spróbujmy to „sprzedać” u „Wicherskiego”, czyli Wojtka Mariańskiego – zaproponował „Więciądz”. Ruszyli więc w kierunku ul. Parkowej, gdzie mieszka „Wicherski”. Na szczęście jest w domu. Broń przekazano. „Wicherski” proponuje nocleg na strychu. „Wędzidło” i „Więciądz” zostają – oni wiedzą, że są spaleni (rozpoznani) – nie mogą wracać do swych domów. Smutna zdawałoby się rzeczywistość nie jest w stanie zakłócić olbrzymiej radości z udanej akcji – uwolnienia kolegów. „Wędzidło” i „Więciądz” żegnają się z resztą swoich dzisiejszych współuczestników akcji.

- Chłopcy, pamiętajcie o przestrogach komendanta.

- Przeczekać, nie wychylać się! Cześć, cześć!

 

Epilog

Następnego dnia w Łowiczu zawrzało. Na ulicach widać było pełno wojska oraz milicji, patrole sprawdzały dom po domu, przeprowadzały rewizje. Każdy młody człowiek „miał prawo być aresztowany”. Zatrzymywanych doprowadzono do służby więziennej w celu identyfikacji i konfrontacji. Przez to „sito filtrujące” przeszła niemal cała ówczesna młodzież Łowicza. W taki właśnie sposób zostali rozpoznani jako uczestnicy akcji: „Grom”, „Kmicic”, „Jurek” i „Gryf”.

Wcześniej, bo około godz. 4 nad ranem „Bezpieka” przeprowadziła rewizję w domach rozpoznanych podczas akcji „Wędzidły” i „Więciądza”. Aresztowano całe ich rodziny.

„Gryfa”, „Jurka”, „Kmicica” i „Groma” po morderczym śledztwie, prowadzonym przez ŚMIERSZĘ (kontrwywiad Armii Czerwonej) i służbę bezpieczeństwa przewieziono do Łodzi.

18 kwietnia 1945 r. Okręgowy Sąd Wojskowy w Łodzi skazał: „Jurka”, „Kmicica” i „Gryfa” na karę śmierci, „Groma” na 10 lat więzienia. Z okazji zakończenia wojny (8maja)”Kmicicowi”, „Gryfowi” i „Jurkowi” zmniejszono karę do 10 lat więzienia.

Po upływie około 2 lat na skutek dalszych amnestii cała czwórka: „Gryf”, „Kmicic”, „Jurek” i „Grom” odzyskała wolność. Należy nadmienić, że wszyscy oni jak również koledzy, którym udało się wtedy uniknąć aresztowań, zdobyli zawody i uczciwie pracowali. Mimo trwających przez dłuższy okres pookupacyjnych prześladowań prawie w 100% ukończyli wyższe studia. Pracowali, bo byli tak wychowani, tak rozumieli realizację zadań na „pojutrze”, bo mieli nadzieję, że będzie jeszcze jedno „pojutrze”, które właśnie teraz nastąpiło, w którym nadal będą „całym życiem pełnić służbę”.

W udanej akcji na więzienie łowickie w dniu 8 marca 1945 r. brało udział 11 szaroszeregowców z „Roju Łoza”.

- phm Kazimierz Chmielewski – „Gryf” – dowódca BS-ów, grupa „ubezpieczenie”

- Mieczysław Grzybowski – „Kora”  - członek III drużyny GS, grupa „atak”

- Edward Horbaczewski – „Pająk”, członek III drużyny GS, przygotował magazyn na broń po akcji

- Bohdan Józewicz – „Grom” – członek III drużyny GS, grupa „ubezpieczenie”

- hm Jan Kopałka – „Antek” – „Żar” – „Hanka” – komendant hufca, dowódca akcji

- phm/hm Jerzy Miecznikowski – „Więciądz” – dowódca III drużyny GS, II zastępca dowódcy akcji

- phm Eugeniusz Nowakowski – „Jeż” – dowódca I drużyny GS, grupa „ubezpieczenie”

- phm Marian Szymański  - „Wędzidło” – dowódca II drużyny GS, I zastępca dowódcy akcji

- Wojciech Tomczyk – „Kmicic” – sekcyjny III drużyny GS, grupa „ubezpieczenie”

- Józef Wolski – „Jurek” – drużynowy GS z Urzecza, grupa „ubezpieczenie”

- phm Stefan Wysocki – „Ignac” – dowódca drużyny BS przetrzymujący dokumenty

 

W akcji dysponowano bronią:

  • 4 pistoletami maszynowymi
  • 1 karabinem typu „Mauser”
  • 4 pistoletami

Uwolniono oprócz trzech szaroszeregowców około 70 osób. Wśród nich znaczny procent stanowili członkowie AK z powiatu łowickiego oraz skierniewickiego. Liczba zatrzymanych funkcjonariuszy, ich rodzin, znajomych wynosiła kilkanaście osób (17-20). Zdobyto podczas akcji 6 karabinów typu „Mauser”.

Akcję przeprowadzono bez jednego wystrzału!

 


 

 Relacja hm. Jana Kopałki „Antka”, dowódcy akcji

 

Z żalem w czerwcu 1944 roku opuszczałem Warszawę – moje rodzinne miasto i przyjaciół, z którymi związany byłem od lat węzłami walki i braterstwa. Ale tak trzeba było: - służba, polecenie jak rozkaz. A powodem była potrzeba ratowania hufca „Łoza” po aresztowaniach komendy. Trzeba było wypełnić utworzoną lukę, kierować dalszą pracą. Potrzebny był im instruktor harcerski posiadający pewne doświadczenie.

A w powietrzu coś wisiało, grzmiało już zza Wisły. Liczyłem, że szybko wrócę.

A moi nowi podkomendni? Młodzi, zapaleni chłopcy, pełni fanatyzmu i chęci walki. Szybko nawiązałem kontakty , uporałem się z organizacją, rozpoczęliśmy szkolenie wojskowe , harcerskie, naukę i szło wszystko jak w Warszawie.

Wybuchło Powstanie Warszawskie – chciałem z wybraną grupą ruszyć na pomoc – nie udało się. Odwołano rozkaz wymarszu. Powstanie upadło. Poznawałem coraz bardziej chłopców i byli mi coraz bardziej bliscy. Cementuje się grupa drużynowych. Wkracza Armia Czerwona. Wolność?!

Krótko trwała nadzieja i radość. Zaczynają się aresztowania.

Aresztowano „Cyfrę”. Co dalej?

I tu moi chłopcy zdali egzamin –„A «Rudego» koledzy odbili – Arsenał 43” – mówią mi. Czy mogłem im powiedzieć, że to coś innego, inne czasy? A przecież to samo braterstwo – taką przecież reakcję chcieliśmy im zaszczepić. Nie mogłem powiedzieć – „nie”.

Zapadła decyzja, którą zaakceptowałem. Rozproszone władze AK dał przyzwolenie. Plan akcji, rozpoznanie, szczegółowy plan, dobranie ludzi. Wielokrotnie powtarzane, rozdane role. Musi się udać!

Tylko bez ofiar, bez strzelania – przecież to Polacy.

Udało się! Wszystko jak w zegarku, zgodnie z planem. Chłopcy, choć nie „ostrzelani”, bez bojowego doświadczenia, zdali egzamin dyscypliny i opanowania.

Potem represje rozwścieczonych „UBeków” i ich „opiekunów”. Aresztowania, ucieczka, wyroki i tułaczka.

Po 50 latach to już tylko historia, której byliśmy uczestnikami i świadkami. Dobrze spełniony obowiązek. Taka byłą nasza służba. 

 


 

Relacja hm. Jerzego Miecznikowskiego „Więciądza”, II zastępcy dowódcy akcji

 

Trudno jest pamiętać szczegóły po 45 latach. Są jednak chwile w życiu, które zapadają głęboko w pamięci, które długo śnią się po nocach, których zapomnieć nie można. Do tych chcę wrócić po prawie półwieczu.

Czas biegł wtedy szybko, każdy dzień przynosił nowe wydarzenia. Bezpodstawne aresztowanie „Cyfry”. Bezsilność wobec krzywdy bliskiego kolegi. Postanowienie uwolnienia go siłą, bez względu na środki, trudy i ofiary było dla nas, wyrosłych na „Kamieniach na szaniec”, rzeczą oczywistą. I nadszedł wieczór 8 marca. Dodatkowa przysięga przed wyruszeniem, podniosły nastrój był zapowiedzią ważnego wydarzenia. Oddaliśmy dowódcy nasze „kenkarty”. Wyruszyliśmy z bronią grupami.

Z trudem, w obszernym płaszczu, pod którym luźno zawieszona „fujarka’ nie ułatwiała ruchów., drapałem się po stopniach na słup telefoniczny by zerwać połączenia więzienia z miastem. I wreszcie po drutach pobiegł dźwięk zerwanych końcówek. „Zaczęła się przygoda” – takie były moje myśli wtedy. A wokół było  pusto, cicho i biało od świeżo spadłego śniegu.

Potem chwila przed furtą więzienną. Uda się dostać do środka, czy się nie uda. Udało się i jesteśmy już na więziennym dziedzińcu. Ale to już nie przygoda. Zaczyna się zmaganie – kto sprytniejszy, kto wytrzyma nerwowo.

I teraz szybko do wykonania swoich zadań, wielokrotnie powtarzanych przed akcją. Wartownia – główna siła przeciwnika. Trzeba zaskoczyć – sterroryzować? I kiedy zdawałoby się wszystko przebiega zgodnie z planem – niespodzianki:

-dzwonek alarmowy, brzęczący nieprzerwanie, złowieszczo, bez przerwy. Skąd, dlaczego, kto uruchomił, pozostaje to tajemnicą do dziś

- i druga groźniejsza jeszcze niespodzianka – potężny strażnik rzuca się z tyłu na „Wędzidło” trzymającego pod ścianą sterroryzowanych stenem strażników

„Bij!” krzyczy do mnie zaatakowany „Wędzidło”. Najbardziej krytyczny moment całej akcji. Czy myślałem wtedy? Czy byłem w stanie zimno, spokojnie myśleć – pamiętać o zakazie użycia broni, aż do zagrożenia życia? A może był to tylko odruch? Odruch w momencie zagrożenia. Uderzyłem swoim automatem napastnika. Czy pomógł zadany ból, nasza postawa, czy widok broni poraził strażnika – nieważne. Zwalnia chwyt, prostuje się i podnosi ręce. Byliśmy znów górą.

I znów widok wyprowadzanych na dziedziniec uwolnionych. Ich radość i podniecenie. Pytania: „Komu zawdzięczamy wolność”. Długi rząd ustawiony dwójkami. I jeszcze kobiety. Mignęła wśród tłumu charakterystyczna sylwetka „Cyfry” – jest wolny!

 A potem marsz po skrzypiącym białym śniegu z długą kolumną uwolnionych na pobliską łąkę.

I rozkaz „dalej ratuje się każdy sam”.

I wielka radość i ulga z wykonania zadania, a w rękach pęk wielkich więziennych kluczy rzuconych w końcu w głęboki śnieg (a szkoda, jaka to byłaby dziś wspaniała pamiątka).

Tyle wspomnień z tamtego dnia, wieczoru właściwie, który był próbą naszego braterstwa i głęboko odcisnął się w naszym dalszym życiu.

21.05.1990 rok

 

Mija 60 rocznica niezwykłych wydarzeń w naszym mieście. W dniu 8 marca 1945 roku młodzi żołnierze z Szarych Szeregów pod dowództwem swego Komendanta harcmistrza Jana Kopałki ps. „Antek” zbrojnie opanowali łowickie więzienie UB i NKWD i uwolnili aresztowanych, w większości członków Armii Krajowej, w liczbie około 80-ciu.

Dziś mamy na ten temat opracowania książkowe, jest nawet krótki film zrealizowany w 1993 roku w reżyserii Pana Gołaszewskiego.

Celem Akcji było uwolnienie przyjaciół z Szarych Szeregów – „Cyfry” Zbigniewa Fereta i jego dwóch żołnierzy. Dla dezinformacji o kogo chodzi i kto tego dokonał, uwolniono wszystkich aresztowanych Polaków. W więzieniu pozostawiono Niemców i volksdeutschów.

Tyle na temat samej „akcji”. Nie będę opisywał jej przebiegu. Na niektóre momenty chciałbym jednak zwrócić uwagę.

 

Nasz Hufiec Szarych Szeregów w nieszczęściu, jakim było aresztowanie trzech naszych dowódców 14 czerwca 1944 roku, miał równocześnie wiele szczęścia. Gdy wiadomość o aresztowaniach dotarła do Głównej Kwatery ZHP w Warszawie, mianowano na funkcję Komendanta Hufca ZHP w Łowiczu doświadczonego instruktora i żołnierza harcmistrza Jana Kopałkę, wcześniej Komendanta Hufca Szarych Szeregów „Wola”, dowódcę plutonu w Harcerskim Batalionie Armii Krajowej „ZOŚKA” – ps. „Antek”. Był on wspaniałym  instruktorem, wychowawcą, wszechstronnie wyszkolonym w „Agricoli” (tajna Podchorążówka) konspiratorem, który już w czerwcu 1944 roku przybył do Łowicza. To On jest głównym bohaterem wydarzenia 8 marca 1945 roku w naszym mieście. On to, rozumiejąc nas, młodych , doprowadził do tego, że ukrywający się już dowódca łowicki  Armii Krajowej kapitan „Kordzik” zgodził się na przeprowadzenie akcji. „Antek” opracował plan w najdrobniejszych szczegółach. Sam dowodził Akcją, a my, młodzi, dla których był wielkim autorytetem, zrealizowaliśmy go z dużą karnością. Pomimo, że nie byliśmy „ostrzelani” i bez partyzanckiej przeszłości, zaufał nam i nie zawiódł się.

Akcja została wykonana już w siódmym tygodniu po wkroczeniu Armii Czerwonej (nie upłynęło jeszcze 50 dni!) i była pierwszą na terenach położonych na zachód od Wisły.

Uwalnianie aresztowanych i więźniów miały w Szarych Szeregach, jak pisał Naczelnik Stanisław Broniewski „Orsza”, najwyższą rangę ze wszystkich form walki z okupantami.

Ale sytuacja była już inna i choć byliśmy młodzi, rozumieliśmy, że nasze działania musiały być inne, niż w okresie hitlerowskiej okupacji. Nie chcieliśmy walczyć z Polakami i strzelać do Polaków – nawet tych, którzy świadomie lub nieświadomie zaprzedali się wrogom lub zostali zmuszeni do służby dla nich. Dlatego nasz Komendant zabronił nam strzelać poza sytuacją bezpośredniego zagrożenia naszego życia.

Plan Akcji zakładał, że można osiągnąć cel bez ofiar. I choć byliśmy dobrze uzbrojeni (4 pistolety maszynowe, 1 karabin, 4 pistolety, granaty, ładunek plastikowy do otworzenia krat, gdyby podstęp się nie udał) – nie padł ani jeden strzał. Akcja została przeprowadzona bez ofiar po którejkolwiek ze stron.

O uwolnionych niewiele wiemy. Czterech było z Szarych Szeregów, wielu żołnierzy Armii Krajowej. Jednym z uwolnionych był kandydat na starostę łowickiego – dowódca POB ze Skaratek i nazwisku Kantorek (chyba Stanisław, jeśli dobrze pamiętam), ludowiec. Spotkałem się z nim później w Gdańsku. Dziękował za uwolnienie w Łowiczu i deklarował pomoc w naszej tułaczce.

Co pisali o tym wydarzeniu przyjaciele z Armii Krajowej a także komuniści – można przeczytać w książce „Uwolnić CYFRĘ”.

Ważna dla nas jest opinia Naczelnika „Orszy”, a Ksiądz biskup Józef Zawitkowski pytał: „Czy to nie był cud, a myśmy się na tym nie poznali?”

Roztropność naszego Komendanta i wzorowo przez „Antka” przeprowadzona akcja różni ją  od późniejszych wielu krwawych działań, a pochwyconym i skazanym na karę śmierci uratowała życie.

Mając czyste, szlachetne zamiary liczyliśmy na opiekę i pomoc Bożą. Po ucałowaniu Krzyża i słowach Dowódcy „w imię Boże” ruszyliśmy na więzienie. Udało się.

Dziś po 60 latach składamy votum w podzięce za opiekę i dar roztropności dla naszego Komendanta. Spełniliśmy swój obowiązek i jesteśmy spokojni, że spełniliśmy go dobrze.

 


 

Relacja phm. Kazimierza Chmielewskiego „Gryfa”, uczestnika akcji w grupie UBEZPIECZENIE

 

Rozkaz dotyczący rozwiązania Armii Krajowej wywołał zrozumiałe przygnębienie i rozgoryczenie w naszym hufcu.

„Antek”  jednak, tak, jak i przed tym, nieustannie czuwał nad nami, nie pozwalał roztkliwiać się, wymagał włączania się w rytm życia w nowych warunkach, realizowania akcji „Pojutrze”, nie takiej wprawdzie, jaką sobie wymarzyliśmy, ale…

Minął okres fascynacji wyzwoleniem. W mieście stacjonowały jednostki Armii Czerwonej. Powtarzały się, przeprowadzane przez żołnierzy z czerwoną gwiazdą, łapanki ludzi do robót torowych (szerokie tory). Po mieście krążyły złowrogie wieści o aresztowaniach żołnierzy Armii Krajowej i wywożeniu ich w transportach na Wschód. Aresztowań dokonywali Rosjanie wspólnie z jakąś cywilno-wojskową, polskojęzyczną jednostką, o dziwacznie jeszcze wówczas brzmiącej nazwie „Bezpieczeństwo”. Mimo pewnych, dawno oczekiwanych zmian, w społeczeństwie narastała świadomość, że po prostu zmienił się okupant.

Pod koniec lutego, aresztowali Zbyszka – „Cyfrę”. Szczegółowa rewizja w jego mieszkaniu nie dała rezultatów – nic nie znaleźli.

Aresztowanie Zbyszka wstrząsnęło całym naszym środowiskiem. Uderzyli w jednego z nas, a więc w nas wszystkich. Z grypsu przesłanego przez Zbyszka z więzienia, dowiedzieliśmy się, że zarzucają mu działalność radiową w ramach… ”nielegalnej organizacji AK współpracującej z Niemcami”. Taki zarzut był równoznaczny z biletem do transportu na Wschód do łagrów sowieckich. Nie mogliśmy do tego dopuścić. Kilku z nas równocześnie zwróciło się do Antka z kategorycznie wyrażoną prośbą o zgodę na odbicie Zbyszka. Przypuszczam, że Antek spodziewał się takiej reakcji z naszej strony. Nie darmo, wychowując nas, kładł tak wielki nacisk na braterską solidarność. Projekt nasz akceptował i natychmiast nakazał przeprowadzenie szczegółowego rozpoznania. Marian – „Wędzidło”, były „pensjonariusz” łowickiego więzienia z r. 1943, naszkicował plan więzienia, wraz z rozkładem cel, rozmieszczeniem posterunków ochrony i regulaminem obowiązującym straż więzienną w ciągu całej doby.

Do akcji wybrano 11 harcerzy. Akcję rozpoczęli o godz. 19.10 „Więciądz” i „Wędzidło”, odłączając na słupie przewody telefoniczne łączące więzienie z miastem, po czym dołączyli do „Antka”, „Kory” i „ Groma”, by prowadzeni przez nich jako więźniowie, wejść na teren więzienia. W tym samym czasie „Jurek”, „Kmicic” i „Gryf” rozbroili strażnika pełniącego służbę od strony północnej. Wartownika tego „Gryf” zaprowadził do wewnątrz więzienia. „Kmicic” założył kożuch rozbrojonego strażnika i pełnił jego rolę jako wartownik. „Jurek” ubezpieczał go z pewnej odległości. Grupa „atak” – „Antek”, „Wędzidło”, „Więciądz”, „Grom” i „Kora” opanowali wartownię, a następnie główny budynek więzienny. Uwolniono 83 więźniów – w większości Akowców.

 


 

Relacja phm. Eugeniusza Nowakowskiego „Jeża”, uczestnika akcji w grupie UBEZPIECZENIE

 

W końcu lutego nastąpiło aresztowanie „Cyfry” i osadzenie go w łowickim więzieniu.

Istniała poważna groźba, że mogą go wywieźć lub zlikwidować. Należało działać szybko. Na naradzie, którą prowadził „Antek” – nasz dowódca, byli obecni drużynowi. Zapadła decyzja o odbiciu go z więzienia. Plan akcji został głównie opracowany przez „Antka”, „Więciądza” oraz „Wędzidło”. W akcji miało wziąć udział 8 ludzi odpowiednio przygotowanych i uzbrojonych. Każdemu przydzielono odpowiednie zadanie. Mnie wyznaczono ochronę tyłów więzienia. Termin akcji wyznaczono na dzień 8 marca na godzinę bodaj 19.00.

Na akcję, zgodnie z ustaleniami szedłem sam, osobno. Był to dzień dość pogodny, lecz o tej godzinie było prawie ciemno. Nocną szarówkę rozpraszał jedynie śnieg, który dość obficie pokrywał ziemię. Stanąłem z pistoletem maszynowym w ogrodzie przy murze więziennym, kierując wzrok ku szczytowi muru i strażnicy. Czas mi się dłużył. Była zupełna cisza. Akcja musiała przebiegać prawidłowo, ale ja nic o tym nie wiedziałem. Nie docierał do mnie żaden hałas, nie zauważyłem nikogo ani na murze, ani w strażnicach, na których przez cały czas spoczywał mój wzrok. Cisza i spokój przedłużały się. Zacząłem się trochę denerwować, stojąc cały czas w bezruchu w dość obfitym śniegu. Nogi zaczęły mi marznąć. Postanowiłem wreszcie ruszyć się z miejsca. Umówione było, że po akcji pojawi się na murze jeden z uczestników i da znak zakończenia akcji. Ale czas się wydłużał, jak stałem nadal i wypatrywałem znaku, ale nikt na murze się nie pojawił. Różne myśli zaczęły mi chodzić po głowie. Czyżby akcja spaliła na panewce? Co stało się z chłopakami? Gdzie oni są i czy akcja nadal trwa? Ale stałem nadal i czekałem na umówiony znak. Według moich przewidywań akcja powinna się już dawno zakończyć. Trwająca cały czas cisza nie dawała mi spokoju. Postanowiłem przejść się wzdłuż muru i spojrzeć zza węgła na ulicę Kurkową. Tak też uczyniłem. Na murze nadal nie ma nikogo, na ulicy cisza, żadnego ruchu. Dłużej nie czekałem, to już na pewno koniec. Ale dlaczego nikt mnie nie powiadomił? Akcja musiała się chyba udać i zakończyć, bo w innym przypadku doszłoby do pewnych hałasów, czy też strzelaniny. A tu nic tylko cisza. Stwierdziłem, że dalsze zastanawianie się nie ma racji bytu i udałem się w kierunku domu, gdzie ukryłem posiadaną broń.

 


 

Relacja phm. Stefana Wysockiego „Ignaca”, uczestnika akcji, przechowywał DOKUMENTY

 

Po wielu latach poznałem i zrozumiałem „Antka”. Jego szacunek dla człowieka, zabezpieczenie i możliwie pełną troskę o usunięcie wszelkich zagrożeń życia ludzkiego. Ta wielkiej roztropności postawa, to Antek i jego działalność konspiracyjna. Wiedziałem od kilku dni, że będę potrzebny w pewnej akcji wieczorem. W czwartek 8 marca rano 1945 roku, dowiedziałem się, że to dzisiaj.

Miejsce przed kościołem Sióstr Bernardynek na ulicy Sienkiewicza. Sprawa akcji nie została mi podana wcześniej, bo to mnie nie dotyczyło. Miałem obowiązek trzymać dokumenty, po które zgłoszą się koledzy. Nie wiedziałem, kto i po co? Początek akcji miał rozpocząć się o godzinie siódmej bodajże, zakończenie przewidywano przed samą godziną policyjną i o zamknięciu akcji miał poinformować znak świetlny. Czekałem z biciem serca na tę rakietę, od ukazania się której miałem liczyć minuta po minucie. Niestety, znaku świetlnego nie było, zbliżała się godzina policyjna i tu… zjawił się „Antek”, a nie koledzy, których kenkarty trzymałem w kieszeni. Zabrał depozyt i uwolnił mnie z zadania. Wszyscy poszli innymi trasami w stronę  dworca kolejowego. Nie widziałem nikogo. Żadnego z kolegów ani „Cyfry”. Mieszkałem wówczas przy samych torach, prawie na przejeździe kolejowym.

 


 

Relacja Zbigniewa Fereta „Cyfry”, uwolniony

 

Dzień przebiega nudnie, jak zwykle. Wieczorem przygotowanie do snu, gaszenie świateł w celach i oczekiwanie przez długą noc nowego dnia.

Nie zdążyłem zasnąć, gdy usłyszałem uderzenia w kratę wejściową a następnie ruch na korytarzu większy niż normalnie. Ktoś przechodzi szybko od celi do celi i zapala w nich światło. Nagle słychać wołanie: „Polacy, ubierać się i przygotować do wyjścia. Niemcy zostają w celach”.

O Boże, transport. Wywożą, czy nie na „białe niedźwiedzie”?

Słychać jak kolejne cele są otwierane. W końcu i nasza zostaje otwarta, a drzwi uchylone. Zerkam na korytarz. Szczupła, uzbrojona postać w długim płaszczu i czapce naciśniętej na oczy. Sylwetka jakby znajoma.

Poznaję – to Kazur. Teraz rozumiem – „trzymaj się na końcu” – pisali do mnie w grypsach.

Wołanie: „wychodzić na korytarz”. Marudzę i staram się zostać w tyle. Kazur przechodzi szybko wzdłuż wychodzących z cel ludzi i uderza mnie z tyłu ramieniem. Poznał.

Korytarz jest już pełny. „Wychodzić na dziedziniec”. Pozostaję w tyle. Przy wyjściu kilka uzbrojonych postaci. Wszystkie znajome mimo przebrania. Szybka wymiana krótkich zdań.

„Oswobodzeni” już opuścili więzienie. Kieruję się z Antkiem ulicami Kurkową i Wodociągową w kierunku dworca kolejowego. Widzę kolumnę kilkudziesięciu ludzi poruszających się szybko łąkami Niebudaka.

Na dworcu pełno ludzi. Dobrze, że ciemno. Jakiś transport wojskowy stoi na stacji. W kierunku Kutna. Wskakujemy na wagony.

Antek ma dla mnie „kennkartę” In blanco. Ustalamy szybko nowe nazwisko i dane personalne. W Kutnie Antek wypełnia „kennkartę”, a ja przykładam odcisk palca. Teraz już mam dokumenty w porządku.

Przechodzimy na stację Azory, skąd jeżdżą pociągi normalnotorowe do Torunia. Podróż trwa cały dzień. Następna noc w Toruniu. W dzień odchodzi pociąg do Bydgoszczy. Jedzie dużo ludzi, którzy przybyli do Torunia następnym pociągiem z Kutna. Nagle słyszę cichą rozmowę: „wczoraj rozbito więzienie w Łowiczu. Wypuścili wszystkich politycznych.”